strona główna
wywiady
artykuły
fotoblog
linki
kontakt
  dark ambient<>industrial<>experimental<>martial

KONRAD KUCZ > ambient i muzyka klubowa

"Przez okres 30 lat przewinęło się kilkadziesiąt instrumentów kupowanych na pchlich targach albo bezpośrednio od ludzi, którzy nie zawsze wiedzieli co posiadają. Bywały to czasem urządzenia bardzo prymitywne, mające np. jedno tylko brzmienie. Do dziś fascynują mnie stare lampowe organy CASIO z lat 80, włoskie string maszyny ZIEL czy ruskie „zabawki”, które kopią prądem."




Konrad Kucz

Fort Lyck: Swego czasu gościłeś w audycjach radiowych propagujących klasyczną el-muzykę. W pewnym momencie poszedłeś jednak w bardziej eksperymentalne, ambiento pochodne dźwięki. Masz na koncie również płyty z muzyką typowo klubową. Do której z tych "działek" w chwili obecnej jest Ci najbliżej?


Konrad Kucz: Przygoda z muzyką elektroniczną zaczęła się pod koniec lat 80. To była epoka dominacji elektronicznego rocka i muzyki industrialnej. Wówczas nieśmiało wchodziła na rynek technologia cyfrowa. Wystarczyło mieć jedną taką “elektroniczną zabawkę i już praktycznie każdy coś tam dłubał w piwnicach. Wtedy wszystko działo się spontanicznie. Mnie pasjonowały dźwięki docierające z zachodu. Z jednej strony cały ten elektroniczny Krautrock typu wczesny Tangerine Dream, Kraftwerk, Klaus Schulze, a z drugiej Throbbing Gristle, Test Dept., Cabaret Voltaire. To były moje dosyć chaotyczne inspiracje. W domu walało się pełno kaset magnetofonowych z setką różnych moich nagrań dokonywanych bardzo amatorsko. To trwało do chwili kiedy usłyszałem płytę Briana Eno "Discreete music". Kompletnie odjechałem na punkcie tego faceta. Do dziś jest moim największym idolem. Wszystko co potem nagrywałem było swego rodzaju parafrazowaniem koncepcji Briana. Wtedy powstał mój cykl VITA CONTEMPLATIVA (długie stojące akordy chóralne). Próbowałem też form orkiestrowych inspirowanych muzyką Wojciecha Kilara, H. M. Góreckiego i polskim folklorem. Niestety technologicznie moje pomysły nie miały szans realizacji. Trwało to wszystko ponad dekadę do chwili kiedy poczułem, że to co robię jest już na tyle wyeksploatowane, że potrzebowałem jakichś zdecydowanych zmian. Wtedy mój przyjaciel ze studiów Wojtek Appel namówił mnie na robienie muzyki kompletnie innej. W latach 90 clubbing był czymś bardzo świeżym, pojemnikiem przeróżnych stylów muzycznych pod dyktatem charakterystycznych minimalistycznych bitów i aranżacji. Projekt FUTRO to był bardzo nagły i spontaniczny skok w środowisko kompletnie mi obce. Ale była to dla mnie cenna decyzja. Krok ten spowodował, że wyrwałem się ze starych przyzwyczajeń. Poszerzyło to moje horyzonty twórcze, choć tak naprawdę te kilka klubowych lat to był epizod. Ciągle jednak niezmiernie inspirujące wydają mi się dokonania artystów z końca lat 60/70. Okazuje się, że nie jestem osamotniony w tych fascynacjach.


- Co dla Ciebie oznacza termin – minimal ambient?


- Dziś termin wymyślony przez Briana Eno sprawia wiele problemów. Formalnie określenie to zawsze było dla mnie jasne i czytelne. Najmłodsze pokolenie nagle zaczęło jednak nazywać tym terminem formy nie mające wiele wspólnego z archetypem. Obecnie to bardzo pojemne słowo choć ze decydowaną przewagą noise i drone music. Dotyczy muzyki skrajnie cyfrowej i elektronicznej. Natomiast to co lubiłem u Eno to brzmienie - ciepłe, trudne do określenia, niby elektroniczne, ale bardzo naturalne, akustyczne.


- Czyli zasadniczo można powiedzieć, że to właśnie Brian Eno na dobre "wciągnął" Cię w tworzenie muzyki ?


- Ujęła mnie jakaś specyficzna estetyka w jego brzmieniu, prostocie aranżacyjnej. Także on sam jako bardzo otwarty twórca. Środowiska subkulturowe zawsze hermetyzowały się w obrębie jednego gatunku muzyki. Tak było i pozostało do dziś takće pośród fanów klasycznej muzyki elektronicznej. Spotykam często starych kumpli, z którymi ze dwie dekady temu jarałem się każdą nową płytą Klausa Schulze, Tangerine Dream, Jarre`a. Oni nadal słuchają tylko tego samego. Dla mnie to jest niepojęte, wszak tyle ciekawego dzieje się na świecie. Eno uświadomił mi, że mimo posługiwania się tak szeroką rozpiętością stylistyczną – można pozostać sobą. Do poważnego i w pełni profesjonalnego tworzenia muzyki przekonałem się jednak współprodukując FUTRO.


- A jak odnosisz się do wielkich klasyków muzyki elektronicznej takich jak: Jarre, Schulze czy patrząc na krajowe poletko - Biliński, Komendarek? O Schulze już mówiłeś...


- W latach siedemdziesiątych słuchałem audycji red. Jerzego Kordowicza w „Trójce”. Dzięki niemu poznałem el-klasyków, ale także The Residents, Cabaret Voltaire, DOME, 23 SKIDOO i inne. Wówczas moim idolem była ABBA. Jakim więc skrajnym zwrotem było przekonwertowanie się na takie przeważnie dwudziestokilkuminutowe, minimalistyczne formy. W zasadzie Klaus Schulze i Tangerine Dream przez wiele lat byli jedynymi wykonawcami jakich słuchałem. Z krajowych artystów lubiłem Skrzeka i Niemena , ich autonomiczne podejście do formy. Podobało mi się, że to co robili miało polską tożsamość.

Konrad Kucz

- A muzyka klubowa? Przez jakiś czas udzielałeś się w projekcie Noviki - Futro. Czy był to tylko epizod czy zamierzasz nadal działać w tym kierunku?


- Tak jak już mówiłem projekt ten był miłym epizodem. Lubię poznawać utalentowanych ludzi, mieć nowe doświadczenia. Uwielbiam muzyczne kolaboracje. Po raz kolejny podzielam metody pracy Briana Eno bo właściwie w każdym gatunku można znaleźć coś bardzo ciekawego. Jeśli chodzi o muzykę klubową to wydaje mi się, że jej schemat formalny oparty na jednostajnym bicie dawno się już wyczerpał. Poza tym to jest jednak muzyka taneczna, daleka od moich faktycznych zainteresowań.


- Równolegle z działalnością muzyczną udzielasz się też w branży plastycznej. Z tego co wiem ukończyłeś ASP. Czy w tej chwili w obu dziedzinach działasz z jednakowym natężeniem? Czy w ogóle da się obecnie utrzymać tylko z muzyki albo tylko ze sztuki plastycznej?


- Branża plastyczna to dziś kompletne podziemie. Niemal wszystkie obszary medialne zagarnęły środowiska konceptualne, które gardzą tradycyjnymi formami sztuki. Nie da się z tego utrzymać. Zresztą to jest osobny temat. Czasem wykorzystam jakąś pracę na okładkę swojej płyty, czasem zorganizuję wystawę, na którą wpadnie rodzina i najbliżsi znajomi. Generalnie nie ma co liczyć na odbiorców naprawdę interesujących się sztuką. Szczególnie środowiska muzyczne wykazują przerażającą ignorancję w tym zakresie.


- W jednym z wywiadów powiedziałeś, że szeroko pojęta muzyka elektroniczna jest obecnie pod zbyt dużym wpływem technologii, a muzycy produkują hamburgery, które są konsumowane i wydalane podczas jednej imprezy.


- Wiadomo że takie skrajne opinie nie są do końca sprawiedliwe. Miałem na myśli odmiany muzyki elektronicznej wywodzące się z techno. Obserwuję takie zjawisko kiedy coś przestaje być już muzyką a staje się jakąś masą surowych wibracji, wyrachowanym narkotykiem. Dostrzegam też problem konwencji w muzyce. Ten obowiązujący banalny bit potrafi zniszczyć każdy fajny pomysł. Choć przez ostatnie kilka lat pojawiło się sporo nowych tzw. niezależnych wydawców, a wraz z nimi wysyp ambitnej elektroniki. To właśnie to najmłodsze pokolenie eksperymentuje za pomocą wszystkich dostępnych instrumentów, czasem własnej produkcji. Podchodzą do formy bez kompleksów, zrywając z aktualną modą i wspomnianą konwencją. To bardzo cenne, bo jednak wszystkim nam trudno czasem się z niej wyrwać. Również mam z tym problem.


- Co jest dla Ciebie tak w ogóle najważniejsze w tworzonej muzyce?


- Ważna jest radość i spontaniczność w wyrażaniu emocji. Myślę, że ważny też jest przekaz. Zależy mi aby był on prawidłowo odczytany.


- Dysponujesz dość szerokim instrumentarium. Możesz przybliżyć najważniejsze elementy tego zestawu?


- Przez okres 30 lat przewinęło się kilkadziesiąt instrumentów kupowanych na pchlich targach albo bezpośrednio od ludzi, którzy nie zawsze wiedzieli co posiadają. Bywały to czasem urządzenia bardzo prymitywne, mające np. jedno tylko brzmienie. Do dziś fascynują mnie stare lampowe organy CASIO z lat 80, włoskie string maszyny ZIEL czy ruskie „zabawki”, które kopią prądem. Aktualnie pozostał mi niepełny zestaw modularny KORG MS10, MS20, sekwencer analogowy SQ10, ARP ODYSSEY, SEQUENCIAL CIRCUITS SIX TRAK, CASIO PT-20, PT-7, MT-68, ruski FAEMI, drum maszyna DR. BOOM SOLOIST 78, MIKROKORG vocoder.


- Na czym teraz się skupiasz? Solowy projekt czy też kooperacja?


- Z formacją PRENTY zrealizowałem dwie płyty z muzyką improwizowaną będącą mieszanką muzyki współczesnej i industrialu. Z Jakowiczem i Kwiatkowskim nagrałem swoje autorskie, ambientowe płyty na skrzypce, wiolonczelę i wirtualną orkiestrę. Równolegle produkuję normalne piosenki. Requiem wydał mi wspólny projekt z Bartkiem “Klake” Ujazdowskim - KUCZ/KLAKE. W tym roku kończę nagrywać klimatyczne piosenki z Olą Bilińską. GENERATOR natomiast niedawno wypuścił płytę AIR z moimi kompozycjami tylko na analogi w stylu “Szkoły Berlińskiej”. Już niebawem ruszy promocja okolicznościowej płyty w związku z 1050 rocznicą Chrztu Polski “SYMFONIA A.D.966”. Wydawcą jest Narodowe Centrum Kultury. Gościnnie na perkusji zagrał Robert Rasz, a na wiolonczeli Mateusz Kwiatkowski. To szczególnie ważna dla mnie pozycja. Jest zwieńczeniem moich marzeń o zrobieniu poważnej formy na orkiestrę.


- Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Arkadiusz Zacheja




powrót do WYWIADY >>>

strona główna
wywiady
multimedia
naszywki
kontakt









copyright